Takiej energii wśród polskiej publiczności dawno nie było widać. W ostatnią sobotę w łódzkiej Atlas Arenie Sting i Shaggy podgrzali atmosferę do piekielnej czerwoności.
Czy może wyjść coś dobrego z połączenia szarmanckiego Englishmana i zwariowanego Mra Boombastic? Kiedy Sting i Shaggy poinformowali, że nagrywają wspólną płytę, wielu łapało się za głowę. Tymczasem okazuje się, że obaj panowie nie tylko świetnie się uzupełniają, ale wspólnie tworzą muzykę najwyższych lotów, z której bije energia i optymizm, wynikająca zapewne z miłości do rytmów reagge.
Polska publiczność nie zawodzi
Koncert w łódzkiej hali zgromadził 12 tys osób. Najzagorzalsi fani oczekiwali na otwarcie bram już od wczesnych godzin popołudniowych, pomimo panującego już tego dnia przymrozku. Pozytywne wibracje to wyrażenie zbyt słabe, by określić, co czekało na nich na koncercie. Cały zespół muzyków świetnie się bawił na scenie i widać było, że nie była to zabawa udawana i pod publikę. Tę z kolei przez cały czas nakręcał żywiołowy Shaggy, choć nie musiał się w ogóle wysilać, by polscy fani wchodzili z nim w interakcję.
Muzykom towarzyszyli na scenie – nierozłączny gitarzysta Stinga Dominic Miller, syn Dominika Rufus Miller – również na gitarze, na perkusji Josh Freeze oraz muzycy Shaggy’ego – klawiszowiec Kevon Webster i wokaliści Melissa Musique i Gene Noble, którzy także zachwycili publiczność pokazem umiejętności solowych.
Hey Sexy Lady
Sting i Shaggy zagrali prawie trzydzieści utworów. Poza tymi z wydanej na wiosnę wspólnej płyty o tytule 44/876 (pochodzącym od numerów kierunkowych do Wielkiej Brytanii i na Jamajkę), panowie zagrali także swoje najpopularniejsze hity w aranżacjach pozwalających na ich wspólne wykonanie. I tak na przykład otwierający koncert „Englishman in New York” stał się również Jamaican Man in New York, a kultowa „Roxanne” połączyła się z równie kultowym „Boombastic”. Pomimo zdecydowanej przewagi rockowych aranży publiczność oszalała także na dźwięki starego szlagieru z dyskotek lat 90. „Angel” Shaggy’ego, czy granego już na bis „It wasn’t me”.
Artyści bisowali dwukrotnie. Jednak łódzkiej publiczności wciąż było mało. Kto nie był w sobotę, ma jeszcze szansę zdążyć na poniedziałkowy koncert artystów w Gdańsku. To, co można gdańskiej publiczności obiecać na pewno to, że nie będzie żałować, bo naprawdę będzie się działo.
Jeden komentarz